Recenzja filmu

Nowi mutanci (2020)
Josh Boone
Maisie Williams
Anya Taylor-Joy

Smells like teen spirit

"Nowi mutanci" to film, który jest metaforą siebie: walka tytułowych bohaterów przypomina losy samej produkcji, trzymanej siłą w zamknięciu i poddawanej analizie przez złowrogi biurokratyczny
Smells like teen spirit
Tytuł kłamie: ci "Nowi mutanci" nie są zbyt nowi. Spin-off serii "X-Men" przeleżał na półkach dobre dwa lata, przeczekując plany niezrealizowanych dokrętek, katastrofalną "Mroczną Phoenix", przejęcie studia Fox przez Disneya oraz groźbę bycia zdegradowanym do streamingowej dystrybucji. A jednak wreszcie, świeżo po globalnym lockdownie, wchodzi do kin i okazuje się trafiać w swój czas. Opowiada w końcu o grupie nastolatków na przymusowej izolacji. 

W tym sensie "Nowi mutanci" to film, który jest metaforą siebie: walka tytułowych bohaterów przypomina losy samej produkcji, trzymanej siłą w zamknięciu i poddawanej analizie przez złowrogi biurokratyczny aparat. Przede wszystkim mamy tu jednak metaforę dojrzewania. Stojący za kamerą Josh Boone nakręcił wcześniej romans "Gwiazd naszych wina" i pozostało mu trochę młodzieżowego DNA. Ale tym razem nastoletniość interesuje go jako doświadczenie traumy: traumy fizycznych transformacji, buzujących hormonów i niepewnej przyszłości. Nic zatem dziwnego, że łączy konwencję young adult z horrorem i wychodzi mu coś w pół drogi między "Klubem winowajców" a "Koszmarem z ulicy Wiązów 3". 


Mamy więc piątkę nastolatków trzymanych pod kluczem przez surową dorosłą (niczym w "Klubie…") i prześladowanych przez nadprzyrodzone strachy (niczym w "Koszmarze…"). Każde z dzieciaków jest oczywiście mutantem, ale daleko im do superbohaterszczyzny X-Men. Jak mówi nadzorująca nastolatków tajemnicza doktor Reyes (Alice Braga), "nowi mutanci są najbardziej niebezpieczni, bo nie potrafią jeszcze kontrolować swoich umiejętności". Dla każdego z nich supermoc jest więc raczej utrapieniem niż darem: zamiast siły przynosi ból, śmierć i wykluczenie. Co gorsza, osobiste traumy bohaterów zaczynają nagle przybierać materialne kształty i pełzać mrocznymi korytarzami instytutu, w którym toczy się akcja.

Połączenie kina grozy i teen movie to dość nietypowy koncept na superbohaterów. Ale żeby nie było: zapożyczony prosto z komiksowego pierwowzoru. Boone czerpie bowiem z historii "Demon Bear Saga", gdzie operowo-mydlane intrygi scenarzysty Chrisa Claremonta pożeniono z abstrakcyjnym szaleństwem rysownika Billa Sienkiewicza. "Nowi mutanci" przechwytują odrobinę tej brawury, śmiało łącząc nieprzystające do siebie porządki. Dość powiedzieć, że mamy tu nie tylko młodzieżową wersję "Lotu nad kukułczym gniazdem", ale i wilkołaki, oswojone smoki oraz upiorne rdzennoamerykańskie niedźwiedzie. Boone idzie tropem grafik Sienkiewicza, zacierając granicę między tym, co rzeczywiste a wyobrażone. Czyhający na bohaterów demon-niedźwiedź jest więc raczej ideą, cieniem, przestrzenią negatywną w kadrze niż jakimś namacalnym ekranowym potworem - co pomaga zarazem ominąć budżetowe ograniczenia filmu, jak i dopiąć symbolikę. W końcu chodzi tu nie o rutynowe ratowanie świata, a o stawienie czoła osobistym demonom. Nieprzypadkowo nazwa "X-Men" jest wypowiedziana bodaj raz i niemal momentalnie zapomniana.

Skala filmu pozostaje zatem skromna, a nastrój - klaustrofobiczny. "Nowi mutanci" to w zasadzie rozegrana w kilku dekoracjach i rozpisana na kilkoro postaci psychodrama. Znamienna jest scena sesji terapeutycznej, podczas której kamera kręci się wokół własnej osi, pokazując reakcję każdego z bohaterów. Mamy tu ładny popis ekonomii filmowego rzemiosła: dowód jak jednym eleganckim pociągnięciem reżyserskiego pędzla opisać piątkę skrajnie różnych postaci. Oczywiście Boone pracuje z klasycznym typażem, a jego psychoanalizowanie jest "komiksowo" powierzchowne. W tych ramach udaje mu się jednak zmieścić sporo zaskakująco ciężarowych spraw: od powidoków molestowania i religijnej represji, przez ciężar poczucia winy po eksplorację budzącej się seksualności.


Pomaga w tym oczywiście celny casting. Najjaśniej błyszczą Anya Taylor-Joy jako Illyana Rasputin i Maisie Williams jako Rahne Sinclair, zajmujące przeciwne pozycje w emocjonalnym spektrum: pierwsza jest pyskata i arogancka, druga nieśmiała i empatyczna. Do tego obie ładnie "grają" akcentami: Taylor-Joy soczyście rusyfikuje kolejne obelgi, a Williams sympatycznie szumi po szkocku. Podobny kontrast charakterów kreują Charlie Heaton (jako neurotyczny Sam Guthrie) i Henry Zaga (jako nonszalancki Roberto da Costa). Z tym że ich bohaterowie pozostają raczej na drugim planie, więc siłą rzeczy mają mniej do roboty. Odrobinę niewyraźnie wypada na tym tle najmniej doświadczona w tym aktorskim gronie Blu Hunt. Ale jej Dani Moonstar, świeżo upieczona pacjentka tajemniczego instytutu, poniekąd musi pozostać "czystą kartą". To przecież nie tylko postać-awatar, której oczami śledzimy akcję, ale i osoba, wokół której oscyluje naczelna fabularna zagadka.
 
W kontekście serii "X-Men" mamy tu więc małą rewolucję - szkoda tylko, że dopiero na ostatniej prostej, kiedy cykl został w zasadzie zamknięty. Bo Bryana Singera, Matthew Vaughna i spółkę niezbyt chyba interesował ktokolwiek poza Loganem, Magneto i Xavierem. Z Boone’em jest zaś inaczej - facet sięga do źródeł na tyle głęboko, że daje nam ekranową wersję smoka Lockheeda (jedna gwiazdka z oceny tylko dla niego!). I akurat pod tym względem tytuł "Nowych mutantów" nie kłamie: to bohaterowie są bowiem sercem oraz kręgosłupem filmu. W efekcie aż chce się przymykać oko na jakieś tam niedociągnięcia: urwane ciągi przyczynowo-skutkowe (ewidentny ślad burzliwej produkcji), narracyjne protezy (kierowany głosem budynek, zamykanie w izolatce postaci posiadającej moc teleportacji) czy nieprzekonujący design zamaskowanych, zębatych upiorów. Dlatego też - choć w zwiastunie filmu brzmiało słynne Pinkfloydowskie "we don’t need no education" - trochę żal, że raczej nie zobaczymy, jak ci nowi mutanci wracają, by edukować się dalej w sequelu.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones